Jako kolejny SLES-owy żel zdecydowałam się przetestować produkt z serii La Petit Marseiliais. Kosmetyki te wpadły mi w oko pewnego razu w Rossmannie, jeszcze zanim zaczęli puszczać ich reklamy w telewizji :)
specjalnie dla was wyprowadziłam żel na dwór, tak dla zróżnicowania zdjęć :) |
Skład:
Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Glycerin, Cocamidopropyl Betaine, Helianthus Annuus Seed Oil, Citrus Aurantium Dulcis Flower Extract, Cinnamic Acid, Levulinic Acid, Sodium Levulinate, Sucrose Cocoate, Polyglyceryl-3 Diisostearate, Glyceryl Stearate, Glyceryl Caprylate, Lecithin, Polysorbate 20, Cocamide MEA, Lauryl Glucoside, Disodium Cocoamphodiacetate, Ceteareth-60 Myristyl Glycol, Sodium Lauryl Sulfate, Styrene/Acrylates Copolymer, Polyquaternium-7, Xanthan Gum, Sodium Chloride, Sodium Glycolate, Disodium EDTA, Sodium Phytate, Citric Acid, Tocopherol, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Parfum, Hexyl Cinnamal, Limonene, Linalool.
Analiza składu:
Początek składu standardowy. Fajnie, że pomiędzy SLES-em a kokamidopropylobetainą znalazła się gliceryna! Ma ona działanie pośrednio nawilżające i w odpowiednich warunkach pomoże zmniejszyć negatywne działanie poprzednika. A zaraz potem mamy dwa składniki naturalne! Czyż to nie piękne? Nie jest to nic niesamowitego (olej słonecznikowy i obiecany ekstrakt z kwiatów pomarańczy), ale jak wiele jest drogeryjnych żeli pod prysznic, które umieszczają oleje lub ekstrakty tak wysoko w składzie? Niewiele, zazwyczaj czołgają się gdzieś przy końcu, za to na etykiecie wołówkami wypisane... Tutaj producent przynajmniej nie ściemnia, za co należy się pochwała. Dalej również wygląda to przyzwoicie. Kwas cynamonowy jest dość silnym antyoksydantem, znalazłam także informację, że może działać jako filtr optyczny, chroniąc przed promieniowaniem słonecznym (?). Można go znaleźć w maśle shea, więc, kto wie :) Oczywiście aplikowany w takiej postaci i ilości raczej niewiele nam w tej kwestii zdziała, tak więc nie zapominajmy o kremie z filtrem! Kwas lewulinowy pozyskiwany jest z fruktozy bądź sacharozy, moje źródła nie mogły się w tej kwestii zgodzić. Stabilizuje kosmetyk, działa ochronnie na skórę. Podobnie zachowuje się pozyskiwana z jego udziałem sól sodowa. Sucrose Cocoate to naturalny emolient, a Polyglyceryl-3 Diisostearate wpływa na powstawanie emulsji, podobnie jak Glyceryl Stereate i Glyceryl Caprylate. Później producent dołożył nam nieco lecytyny, ale nie na poprawę pamięci, a nawilżenia skóry ;) Dalej mamy jeszcze jeden emulgator i trzy substancje myjące: Cocamide MEA, glukozyd laurylowy i Disodium Cocoamphodiacetate. Szkoda, że glukozyd nie siedzi na miejscu SLES, byłoby idealnie! Za nimi stoi jeszcze jeden emulgator, why not :D Kolejna substancja myjąca, SLS, a następnie zmętniacz. Polyquaternium-7 to substancja antystatyczna. Dalej już dość standardowo. Guma ksantanowa i chlorek sodu jako zagęstnik oraz kwas glikolowy, który w odpowiednich dawkach wykazuje działanie kondycjonujące skórę. Skład zamyka spora grupka konserwantów i substancji zapachowych.
Butelka z żelem jest dość oryginalna - prostokątna, ze standardowym zamknięciem. Ze względu na jej szerokość może sprawiać kłopot osobom o bardzo małych dłoniach, reszta nie powinna mieć z nią problemu. Potrójne wypukłe linie po obu stronach butelki pomagają utrzymać ją w ręku i zmniejszają prawdopodobieństwo wyślizgnięcia się z mokrych palców. Jeśli mamy taką potrzebę, żel można ustawić do góry nogami. Butelka jest nieprzezroczysta, trzeba szacować na oko, ile żelu nam jeszcze pozostało.
Określiłabym ją jako dobrą. Podejrzewam, że kosmetyk wystarczyłby na dłużej gdyby był bardziej gęsty.
Nazywam ten produkt żelem, ponieważ taką spełnia funkcję, ma on jednak postać rzadkiego białego
mleczka. Bardzo dobrze rozprowadza się po skórze, delikatnie się pieni. Często mam wrażenie, że używam jakiegoś bardziej luksusowego kosmetyku ;) Zapach jest z grubsza cytrusowy, chociaż nie określiłabym go jako pomarańczowego. Trochę przywodzi na myśl... odświeżacze do powietrza :) Raczej nie pieści naszych zmysłów, ale nie określiłabym go jako przykrego.
Jestem naprawdę zadowolona z tego żelu, i mam ochotę wypróbować inne wersje zapachowe. Nie ma on szczególnych właściwości pielęgnacyjnych, ale jest całkiem przyjemnym myjadłem. Dziwi mnie trochę ilość substancji myjących i emulgatorów w składzie, czy naprawdę potrzeba ich aż tyle? Mimo wszystko, jak na kosmetyk dość powszechnie dostępny w stacjonarnych drogeriach, prezentuje się całkiem przyzwoicie. U mnie dostaje mocną czwóreczkę i kiedy wykończę tę butelkę pewnie wybiorę się po kolejną :)
La Petit Marseillais Fleur d'Oranger
cena: ok.9zł // 250 ml
Opakowanie i wygoda użycia:
Butelka z żelem jest dość oryginalna - prostokątna, ze standardowym zamknięciem. Ze względu na jej szerokość może sprawiać kłopot osobom o bardzo małych dłoniach, reszta nie powinna mieć z nią problemu. Potrójne wypukłe linie po obu stronach butelki pomagają utrzymać ją w ręku i zmniejszają prawdopodobieństwo wyślizgnięcia się z mokrych palców. Jeśli mamy taką potrzebę, żel można ustawić do góry nogami. Butelka jest nieprzezroczysta, trzeba szacować na oko, ile żelu nam jeszcze pozostało.
Wydajność:
Określiłabym ją jako dobrą. Podejrzewam, że kosmetyk wystarczyłby na dłużej gdyby był bardziej gęsty.
Nazywam ten produkt żelem, ponieważ taką spełnia funkcję, ma on jednak postać rzadkiego białego
mleczka. Bardzo dobrze rozprowadza się po skórze, delikatnie się pieni. Często mam wrażenie, że używam jakiegoś bardziej luksusowego kosmetyku ;) Zapach jest z grubsza cytrusowy, chociaż nie określiłabym go jako pomarańczowego. Trochę przywodzi na myśl... odświeżacze do powietrza :) Raczej nie pieści naszych zmysłów, ale nie określiłabym go jako przykrego.
Ogólna ocena:
Jestem naprawdę zadowolona z tego żelu, i mam ochotę wypróbować inne wersje zapachowe. Nie ma on szczególnych właściwości pielęgnacyjnych, ale jest całkiem przyjemnym myjadłem. Dziwi mnie trochę ilość substancji myjących i emulgatorów w składzie, czy naprawdę potrzeba ich aż tyle? Mimo wszystko, jak na kosmetyk dość powszechnie dostępny w stacjonarnych drogeriach, prezentuje się całkiem przyzwoicie. U mnie dostaje mocną czwóreczkę i kiedy wykończę tę butelkę pewnie wybiorę się po kolejną :)
La Petit Marseillais Fleur d'Oranger
cena: ok.9zł // 250 ml
W ogóle nie podeszły mi te zapachy :(
OdpowiedzUsuńAj, szkoda, ale cóż, to kwestia gustu :)
UsuńPs. dodaj sobie gadzet obserwatorów, bo chciałam dodać Twojego bloga do ulubionych :)
OdpowiedzUsuńWygląda na to, że chwilowo nie mogę, bo nie posiadam konta w google+... Ale myślę nad zmianą e-maila i wtedy pewnie dojdzie też konto w g+ :) A na razie zapraszam do obserwowania przez bloggera :)
UsuńMam zamiar bliżej się poznać z kosmetykami tej firmy.
OdpowiedzUsuńMyślę, że warto. Nie obczajałam jeszcze ich balsamów do ciała.
UsuńZdecydowanie nie lubię kosmetyków, na które jest szał :P ale zrobiłaś super zdjęcia, i ta woda w tle, ach <3
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o obserwatorów to wejdź w układ, dodaj gadżet i "więcej gadżetów". U mnie obserwatorzy pojawiają się jako pierwsi :)
Ja też nie, dlatego cieszę się, że wyhaczyłam przed szałem ^^ To jest chodnik, nie woda xDD Ale pojawia mi się komunikat, że gadżet nie będzie wyświetlany bo nie mam profilu G+, grr. A na tym mailu nie chcę sobie tworzyć, dlatego chciałam poczekać do zmiany.
UsuńJakoś nie zachęcają mnie te produkty, może są zwyczajnie za drogie? Sama nie wiem. ;)
OdpowiedzUsuńNie wiem, dla mnie 9 zł za butelkę to nie jest dużo. Ale wiadomo, różni ludzie różnie to widzą :)
Usuńjak dla mnie żel jest przereklamowany, taki średniak:) ale balsamy z tej firmy to już co innego:)
OdpowiedzUsuńŻel lubię, balsamów jeszcze nie miałam!
Usuń